Znachorzy z Blachowni
Jakiś czas temu opisywaliśmy niegodziwą działalność znachora z Łojek. Artykuł cieszył się sporym zainteresowaniem, więc dzisiaj będzie kolejny wpis poświęcony znachorom, tym razem z Blachowni.
Za sprawą gazety Zorza z 1894 roku przenosimy się do dziewiętnastowiecznej Blachowni, w której swoje praktyki prowadziło kilku znachorów. Specjalizowali się w leczeniu najdziwniejszych chorób, potrafili usunąć kołtun, jak i odpędzić zmorę nocną, a także febrę.
Niestety, często ich praktyki przynosiły opłakane skutki. Gazeta opisuje przypadek uśmiercenia przez znachora jednego z mieszkańców, przy pomocy nieznanego płynu do picia i upuszczania krwi.
Zresztą, przeczytajcie sami:
Znachorzy. W gminie Blachowni, w powiecie częstochowskim, znachorstwo wśród ludzi wiejskich licznych ma zwolenników. Dość powiedzieć, że w każdej z czterech wsi, należących do tej gminy: Konopiskach, Wyrazowie, Brzózce i Trzepizurach, mieszka znachor i zajmuje się leczeniem, czyniąc z tego takie zyski, że żyje wcale dostatnio. Jet tu więc słynny z „zażegnywania febry” Gajda, jest cudotwórca, odpędzający „zmorę”, znachor Patyk; dalej Weksler, który, jak mówią, najuporczywszy kołtun zdolny jest usunąć wreszcie króluje nad nimi trzema niejaka Brzezińska, bez której żadne leczenie znachorów obejść się nie może.
Można mieć pojęcie, jak ta czwórka działa pomiędzy ludem wiejskim. Niedawno naprzykład niejakiego Lupkę zwalił z nóg uwiąd starczy. Otóż jeden z czwórki znachorów, dowiedziawszy się o tem, odwiedził zaraz chorego i nuż radzić mu to i owo. Gospodarzowi najwięcej do smaku przypadło puszczanie krwi. Znachor więc puścił mu krew, lecz że ta ciekła jakoś skąpo, sznureczkiem, a nie strumieniem obfitym, przeto znachor mówi, że potrzebne są nadto bańki cięte. Obstawił więc Lupce całe plecy bańkami, poczem dał mu jeszcze smarowanie i jakiś płyn do picia. Wszystko to razem tak dobrze zrobiło Lupce, że biedak niebawem wyniósł się z tego świata.
Dodać trzeba, że w Blachowni istnieje szpitalik dla robotników fabrycznych, przy którym jest stały wykwalifikowany felczer i że co tydzień w szpitaliku tym bywa lekarz, udzielający bezpłatnie porad każdemu, kto tego zażąda. Nikt jednak ze światłej wiedzy lekarza nie korzysta, bo wszyscy wolą w znachorów swoich wierzyć. O uśmiercenie Lupki lekami znachorów sprawa ma podobno wejść na drogę sądową; pozostaje więc nadzieja, że ukaranie winnego ostudzi pozostałą trójkę w zamiłowaniu lekowania ciemnych ludzi.
W Blachowni działał szpitalik przyfabryczny, w którym pracował felczer Boms, a raz w tygodniu placówkę odwiedzał lekarz. Niestety, szpitalik nie cieszył się zaufaniem mieszkańców i woleli korzystać z usług konowałów.
Najgorsze jest jednak to, że do dzisiaj znachorzy, a raczej zwykli oszuści, żerują na naiwności ludzi, oferując im podejrzane preparaty, obiecując uzdrowienie dziwnymi obrzędami, które często mogą pogorszyć stan zdrowia. Warto przejrzeć zasoby sieci i uważać, by nie dać się oszukać…
Źródło: Zorza, nr 17, 26 kwietnia 1894 r.